poniedziałek, 9 stycznia 2012

Cukierek i stare prześcieradło:)))

Witam! Dzisiaj opowiem historię mojego szycia. Tak szycia, nie życia, aczkolwiek jedno i drugie coraz bardziej się ze sobą przeplata;))))))) Moja mama jest krawcową. Odkąd pamiętam w domu była maszyna do szycia, skrawki materiału i strzępki nici rozrzucały się po całym mieszkaniu. Stukot maszyny towarzyszył mojemu dziecięcemu i nastoletniemu życiu. Jak byłam mała, mama szyła mi ubranka dla lalek. Ach, to były czasy:) Jak podrosłam próbowałam coś stworzyć sama, ale nie miałam tyle cierpliwości. Dodam, że jestem perfekcjonistką i jeżeli uszyłam coś krzywo i musiałam spruć, traciłam cały zapał i niedokończone rzeczy ciskałam w kąt:))))) Po kolejnym razie przestałam szyć i o szyciu zapomniałam. Prawie 2 lata temu mama podarowała mi swoją starą maszynę - Łucznik. Wymagała naprawy, ponieważ trochę pętelkowała. Schowałam  ją głęboko do szafki i czekała cierpliwie na lepsze czasy. Dopiero w minione wakacje mając więcej wolnego zawiozłam ją do naprawy. Skoro była już sprawna, należało ją wypróbować. I tak powolutku coś przeszywałam, skracałam. Okazało się ku mojemu zdziwieniu, iż mam teraz duże pokłady cierpliwości. Pewnie dlatego, że jestem matką i żoną;)))))))))) I od tej pory poczułam, że tak naprawdę szycie sprawia mi przyjemność i chyba jednak miałam je we krwi, tylko czekało na odpowiednią chwilę. 
Po tym długim wstępie (przepraszam, ale jakoś samo mi tak dużo wyszło;)))))chciałam pokazać cudo jakie zakupiłam w moim ulubionym lumpeksie. Jest to śliczna poszewka na wałek, batystowa i tak jakoś smutno sama wyglądała, więc postanowiłam uszyć drugą, podobną.  Oczywiście nie ma co porównywać do pierwszej, ale przynajmniej teraz ja i moja połowa mamy po jednej dla siebie.   





Moja poszewka powstała ze ...........starego, bawełnianego prześcieradła i koronki z odzysku. Prześcieradło miało już swoje czasy świetności za sobą, ale szkoda mi było je wyrzucić i całe szczęście, bo mam teraz takiego cukiereczka;))))

Postanowiłam jeszcze je do czegoś wykorzystać i uszyłam nowe ubranko na naszą lampkę nocną. Została zakupiona w hipermarkecie za 10 zł:) i wyglądała tak:



Klosz był zwykły i w dodatku za krótki, bo widać było gwint od żarówki. 


W nowej szacie nabrała przytulności i lekkości.




Znalazłam jeszcze moje kolczyki, które bardzo mi się podobają, ale nie mogę ich nosić ze względu na uczulenie na nikiel. Jeden zawiesiłam na środku.


Lampka w wersji wieczornej:









 Żal mi się zrobiło drugiego kolczyka, więc zawiesiłam go na świeczniku i tworzą teraz duet;))))


Zastanawiam się czy nie przemalować podstawy od lampy na beżowo. Może coś doradzicie????
Pozdrawiam wszystkich cieplutko. Pomimo "ciepłej" zimy zmarzłam trochę, brrrrr. Może lampka wina pomoże.....:)

1 komentarz: